sobota, 25 października 2014

Rozdział 4 - "Jak zniszczyłem drużyne absolutną"

- Jak myślisz, dużo zobaczyła? - zapytała z nutką zmartwienia w głosie. Wcale się nie martwiła, bynajmniej tak sobie wmawiała. Przecież Sachi ma wszystko pod kontrolą, prawda? Zawsze ma. Ten budynek jest istną niewiadomą, na pewno spotka kogoś z drużyny i przyprowadzi. Przełknęła  głośno ślinę, wpatrując się w skoncentrowaną brązowowłosą. Drapała się nerwowo, po już zaczerwienionym policzku, jakby czekając na odpowiedź która spadnie jej z nieba.


- Nie wiem. - wyznała Sachyia. - Naprawdę nie wiem. Może spotkała Yune? Wiesz jaka ona jest... Nawet nie zauważy z kim rozmawia. -westchnęła ciężko odwracając  głowę w stronę okna. No tak w sumie racja. To by wyjaśniało czemu Yuna nie przyszła jeszcze na obrady, ale nie można być pewnym czy któraś dziewczyna z drużyny nie zatrzymała jej dłużej na treningu. W tej sytuacji Natalia chodziłaby właśnie teraz po całym budynku, prawdopodobnie przeszukując wszystkie pokoje.
- Czasami tak myślę... Że strasznie głupim pomysłem, było tworzenie tylu korytarzy i pokoi. - westchnęła głeboko, opierając się o zimną ścianę. Jej różowo-brązowa kamizelka wygięła się lekko w drugi bok, zaciskając materiał na wystającym biodrze. Ayumi zauważywszy ten szczegół przeklnęła coś pod nosem i sie upewniając się, że brązowowłosa jest nie jest skupiona, uderzyła ją prosto w brzuch. Zdezorientowana Sachyia upadła głośno na podłogę, trzymając się za obolałe miejsce. Chciała coś wyjąkać, ale granatowowłosa ją wyprzedziła.
- Daj sobie spokój, i tak bym zauważyła. - złapała ją za ramiona i podniosła do góry. - Wlurza mnie to, ze o siebie nie dbasz, wiesz? Całymi dniami siedzisz w pokoju, stresujesz się i nic nie jesz. Nie rozumiesz, że to ci szkodzi?
- Zamknij się. - odparła sucho, jednocześnie odtrącając jej rękę z ramienia. Nikt nie będzie wtrącał się w to co robi. Nawet Ayumi. - Jest dużo spraw do załatwienia, jest turniej, muszę wszystko dopilnować, w tym roku jestem sędzią. - niebieskooka przekręciła oczami. Turniej turniejem, ale jeśli nie chce skończyć w szpitalu musi trochę zmienić styl życia. Najpierw od jedzenia przynajmniej trzech posiłków dziennie, a nie połowy.
- Niezły dajesz przykład dziewczynom - uśmiechnęła się triumfalnie wiedząc, ze to na nią podziała. Miała rację, Sachyia drgnęła nerwowo i odwróciła głowę w drugą stronę. Zawsze to na nią działa.
- Mozesz juz przestać? Mamy gorsze sprawy na głowie, mała Jankowska swobodnie przechadza się po budynku, a Ty zajmujesz sie moim zdrowiem! Gorzej niż matka. - ruszyła w przeciwnym kierunku, jeszcze lekko chwiejnym krokiem. Kilka sekund po tym dogoniła ją koleżanka.
- Matki której zawsze ci brakowało? - odpowiedziała cicho dziewczyna, mając nadzieję, że Sachi jej nie usłyszy. Przypominanie jej o tym nie było dobrym pomysłem, ale Ayumi nie zdążyła ugryźć się w język. W głębi duszy Sachyia była wrażliwą osobą. Przynajmniej tak wydawało się granatowowłosej. Nigdy jednak nie dawała po sobie poznać, że coś się stało, zawsze kryła uczucia w sobie. Rzadko kiedy się uśmiechała, prawie nigdy. Mówią, że śmierć złamie każdego człowieka, ale czy na pewno?
Jeszcze pare lat temu, na Turnieju królowała jedna drużyna. Złożona była z trzydziestu trzech osób wliczając trenerów. Spośród ludzi należących do "głównego składu" znajdowały się m.in. Sachyia, Ayumi i Yuna. Miały po trzynaście lat, gdy po raz pierwszy zawalczyły na Turnieju. Po zaskakującym wyniku początkującego meczu, razem z całym głównym składem zostali nazwani "drużyną absolutną". Sześć dziewcząt i sześciu chłopców zyskało sławę po ich indywidualnych walkach, które cechowały się doskonalą precyzją, szybkością, znakomitą umiejętnością posługiwania się bronią oraz planem ataku. Razem byli niezwyciężeni. Po raz pierwszy początkująca drużyna wygrała zawody i została nazwana "Gwiazdą Turnieju" na przełomie kilku lat. Ich współpraca była na świetnym poziomie, rozumieli się bez słów, a po meczach ciężko trenowali. Mimo tego, nie przyjęli łatki "Legendarnego". 
Tak cechowała się pierwsza i ostatnia generacja drużyny Absolute.
Nie można było powiedzieć, ze Absolute miało samych przyjaciół. Zawsze jest tak, że gdy jesteś w czymś lepszy inni ci zazdroszczą. Tak samo było tutaj. Mieli wiele wrogów, mało sprzymierzeńców i praktycznie zero jakichkolwiek przyjaciół. Normalną rzeczą był fakt, że gdy w grze stawką jest życie, każdy działa na własną rękę i korzyść. Ale Absolute było wyłączone ze społeczeństwa. Nie rozmawiali z nikim, ze sobą ograniczali się jedynie do rozkazów. Nie łączyła ich żadna przyjaźń, tylko relacje czysto zawodowe. Każdy z jakiegoś powodu chciał wygrać, nie zważając na kolegów z drużyny. Przez to nie stali się Legendarnymi. Przez to, że o siebie wzajemnie nie dbali. Bo traktowali się, jak powietrze. Zostawiali rannych na polu walki, sprawiając, że ich śmierć była długa, bolesna i męcząca. Liczyła się tylko wygrana za wszelką cenę. To własnie była prawdziwa strona druzyny. Bezduszna i krwawa. Zimna i bezlitosna. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że stawiają sobie tylko coraz to trudniejsze grzechy do odpokutowania.
Gdy dziewczyny miały piętnaście lat, w regulaminie Turnieju zmieniły się kilka przepisów. Zmiany które zostały wprowadzone, doszczętnie zmieniły idee Turnieju. Zawodnicy zaczęli sami knuć za plecami drużyny. Wciągnięte zostało wojsko, czym zainteresowała się Żandarmeria. Na światło dzienne wyszły sprawy dopingu wśród zawodników, przekupstwa w gronie sędziów, a także nielegalne kupowanie broni. Aż pewnego dnia...
  Dla drużyny Absolute przyszedł czas odkupienia wszystkich swoich win.
Dzień zaczął się praktycznie tak samo. O siódmej pobudka, śniadanie i na lekcje. Po zajęciach wracali na trening. Trzy godziny ćwiczeń i czas wolny, który spędzali w swoich pokojach. Kolejny, zwykły dzień, lub nie. Od południa można było wyczuć napiętą atmosferę wśród trenerów. Chodzili podminowani, wyżywali się na słabszych składach albo przeklinali pod nosem. Nie był tematem tabu fakt, że w drużynie ostatnio się nie układało. Brakowało pieniędzy na nowy sprzęt, a oni sami potrzebowali przecież jedzenia i czystych ubrań. Między radą a dowódcą toczyły się spory o dalsze uczestnictwo w Turnieju. Pewnego dnia dostali tajemniczy telefon. Nieznajomy przedstawił interesującą ofertę. Zaproponował dużą sumę pieniędzy, w zamian za pokaz umiejętności na jego firmowych imprezach. Gotówki wciąż brakowało, zaprzestano treningów i zaczęło robić się nieciekawie. Więc dowódca, niechętnie ale się zgodził. Gdy na następny dzień na biurku trenera zawitała pokaźny plik banknotów, bez zbędnych pytań trener wysłał pierwszych lepszych zawodników na pokaz. Nie miało to być coś poważnego; kilka nic nie znaczących pojedynków, jakieś sztuczki i lekkie "postraszenie" widzów, by pokazać jacy to oni są groźni. Pierwsze spotkanie przebiegło bez zbędnych problemów, tak jak wszystkie inne. Przy ostatnim było trochę zamieszania  - jeden z pijanych uczestników zadrwił i zaatakował członka druzyny,a inny zaczął dobierać się do jeden z dziewczyn. Nie obyło się bez bójki, którą bezprecedensowo wygrał chłopak. Niestety po tym incydencie pracodawca, zawiesił umowę mówiąc, żeby sobie odpoczęli i przygotowali coś nowszego i bardziej zaskakującego. Wiadome było, że już nigdy więcej się nie odezwał.Wtedy Absolute straciło jedyne źródło dochodu. Własnie dlatego trenerzy byli podminowani. Wyraźnie byli czymś zestresowani, jakby coś ukrywali. Tamtego wieczoru zwołali natychmiastową naradę, zbierając całą drużynę do jednego pomieszczenia. Na kilometr można było wyczuć napiętą atmosfere pośród trzydziestu trzech osób.
  Ayumi złapała się lekko za głowę, przypominając sobie znowu tamten dzień.
Granatowowłosa usiadła razem z dziewczynami na kanapie przy oknie, wpatrując się w nie zaciekawionym spojrzeniem. Deszcz padał cały dzień i dopiero po szesnastej wyszło słońce, co dało efekt pomarańczowego nieba. Jesień szła wielkimi krokami, a właśnie duża grupa ptaków wzleciała w górę, prawdopodobnie wyruszając w podróż do ciepłych krajów. Wyglądało to niesamowicie.
 Pamiętała to jakby to było wczoraj.
Głośny wybuch na dworzu sprawił, że przeźroczyste okna rozbiły się na milion kawałków. Pare odłamków szkła pokaleczyły blade dłonie Ayumi, zanim zrozumiała co się właściwie dzieje. Ktoś wyważył drzwi i parę dość wysokich mężczyzn dostało się do pokoju. W dłoniach trzymali noże i inne ostre przedmioty. Złapali trenerów i bez skrupułów poderżnęli im gardła. Rozpętał się istny chaos. Przez rozbite okna dostali się kolejni zamachowcy w kominiarkach. Drużyna próbowała jakoś walczyć, ale oni mieli broń palną. Absolute było bez szans. W akcie paniki, niektórzy zaczęli uciekać, zwiększając tym pole do popisu dla tamtych ludzi. Ayumi siedziała skulona za kanapą, patrząc jak mężczyźni mordują jej kolegów. Nie mogła się ruszyć, zaczęłą trząść się ze strachu. Ze łzami w oczach patrzyła jak Sachyia z Yuną próbowały bezskutecznie odciągać i walczyć z bandytami. Ale Ci wściekli się jeszcze bardziej odtrącając je i szarżując nożem wokół grupki zgromadzonej przy drzwiach. Zamknęła oczy, nie chcąc na to patrzeć. Zachowywała się jak tchórz. Nie pomaga. Powinna za nich umrzeć. Zacisnęła mocno pięści na oparciu kanapy czekając aż ktoś ją znajdzie.
- Ayumi... Ayumi! Ayu, wstawaj uciekaj! - usłyszała gdzieś brązowowłosą, ale nie mogła jej zlokalizować, gdyż przed nią stał jeden z zamachowców, trzymając nóż w dłoni celując prosto w nią. Już zamkneła powieki, szykując się na cios, gdy nic nie poczuła. Tylko jakaś ciepła ciecz ubrudziła jej policzek. To była krew. Ale nie jej. Zamarła, gdy zobaczyła stojącą przed nią Sachyie a w jej ramieniu utkwił nóż. To ona zablokowała atak? Poświęciła się... dla niej?
 - Mówiłam Ci idiotko... - wycharczała mocno wyjmując narzędzie z ciała i wbijając w brzuch zszokowanego mężczyzny. - żebyś uciekała... Ale ty nie posłuchałas. Jak zwykle z resztą.
 - Sachi ja... - wychrypiała wciąż nie rozumiejąc obecnej sytuacji.
 - Nie mamy na to teraz czasu. - złapała ją za dłoń i podniosła do góry. - Musisz uciekać, my sobie poradzimy. - zaczęła biec z nią w stronę rozbitego okna. 
 - Powinnam zatamować krwawienie w twoim ramieniu.
 - Idź już. - popchnęła ją i machnęła pośpieszająco ręką. Ostatnie co wdziała i pamiętała z wydarzeń w siedzibie, to obraz rannej brązowowłosej, i wciąż nie poddających się paru członków drużyny.
  Do dziś nie wiadomo jak dokładnie to się skończyło.
  O Absolute krązą legendy.
Jedna z nich jest taka, że ponoć oprócz Yuny i Sachyi odratowały sie jeszcze sześć innych osób. Niestety, wszystkie się ukrywają i nikt nie jest w stanie ustalić prawdziwego zakończenia zamachu na drużynę Absolutną.
              A może era absolutnych wciąż trwa?
                 Może oni wciąż są wśród nas?
                 Dlaczego tylko oni przetrwali?
Po tamtym wydarzeniu, drogi dzisiejszych trenerek rozeszły się na parę dobrych lat.
Sachyia jako główny dowódca, przeszła trzyletnie szkolenie i mogła przejąć określenie prawdziwej "Warfare".



poniedziałek, 5 maja 2014

Część 3 - "Sachyia, Ayumi i Yuna"


Zimno obudziło moje ciało z nieprzytomności. Przez chwilę oczy musiały się przystosować do ciemności jaka panowała w pomieszczeniu. Leżałam na bardzo niewygodnym łóżku, przykryta szczelnie kocem. Mokry kompres leżący na moim czole lekko ukaiał ból głowy, który zaczął mi dokuczać. Uważnie przyglądałam się miejscu. Nie było w nim okien, ani jakiegokolwiek źródła światła, dlatego ciężko mi jest coś dostrzec oprócz łóżka. Spróbowałam wstać jednak był to błąd. Upadłam z impetem na ziemię, strącając coś z - jak się po tym dowiedziałam, szafki. Był to prawdopodobnie wazon z kwiatami, ponieważ chwilę potem poczułam nieprzyjemny ból w dłoni i wilgotny rękaw koszulki. Moje serce zadrżało, gdy do pokoju ktoś wszedł. O dziwo nie tylko w pokoju było ciemno jak w grobie. Korytarz niczym się nie różnił, zwykła ciemność. Ktoś podniósł mnie spod podłogi, i spowrotem położył na łóżku. Przymrużyłam oczy, gdy nieznajomy zapalił trzymaną w ręku świeczkę i postawił obok siebie.

     - Będzie dobrze. Nic Ci się tutaj nie stanie.

Wyrwał mnie z namysłu głos kobiety. Był delikatny i spokojny, zupełnie inny niż wcześnej poznanej dziewczyny. Właściwie to ja jej nawet nie poznałam. Prostując to przez nią tu jestem.
    - K-kim jesteś? - wyjąkałam. Nieznajoma wyciągneła jakąś buteleczkę zza pleców i polała nią świeżo zrobioną ranę. Zaczęło straszliwie szczypać.

    - Nazywam się Ayumi i jestem Medykiem. Strasznie przepraszam Cię za Sachyie, już tak ma. Nie umie nic zrobić bez użycia przemocy.

 Zaśmiała się nerwowo, ściskając bandaż na mojej dłoni. S-Sachyia? To ta kobieta z którą rozmawiałam? Mniejsza z tym. Co ja tu właściwie robię? To tamci zabójcy mojego ojca? Chcą zrobić ze mną to samo co z nim?! Zaczęłam się szarpać, zabierając obandażowaną rękę. Przesunęłam się na najdalszy kąt łóżka od dziewczyny i podkuliłam nogi. Z nerwów zacisnęłam mocno powieki i czekałam na to co zrobi. Na moje zdziwienie nie przysunęła się bliżej tylko zaczęła się śmiać.
    - Naprawdę się boisz... Spokojnie, nie jestem tą od mordowania Bogu Ducha winnych dziewczynek.

   - N-Nie znam Cię i nie wiem do czego jesteś zdolna! Po za tym, Kapral przestrzegał mnie i powiedział, że w taki sytuacjach mam zachowywać zimna krew i nie podejmować pochopnych decyzji!

 Wykrzyknęłam na jednym tchu nie przejmując się faktem, że zabrakło mi powietrza. Ayumi była chyba lekko zdziwiona moją wypowiedzią, bo jej ciemno granatowe oczy zrobiły się duże, a ich iskierki drgały. Opuściłam ręcę, widząc, że nie próbuje niczego zrobić.

    - Mówisz o Kapralu... O tym Kapralu Jankowskim?

   - Tak. Znasz go?

Nic nie odpowiedziała. Wyszła szybko z pokoju, trzaskając drzwiami. Westchnęłam z ulgi. Zostawiła mnie teraz samą... Wstałam niepewnie z łóżka, podpierając się jedną ręką o zimną ściane. Korzystając ze świeczki, odnalazłam wyjście z pokoju - który okazał się być zwykłą piwnicą, bo po wyjściu z niego ujrzałam schody prowadzące na górę. Wchodziłam po nich, nadal mocno trzymając się ściany. Ku mojemu zdziwnieniu, drzwi pod koniec schodów były otwarte i bezproblemowo udało mi się dotrzeć do jakiegoś korytarza. Był on strasznie długi, z mojego punktu widzenia, prawie się nie kończył. Co kilka metrów postawione były wysokie, kasztanowe drzwi, prowadzące pewnie do jakiś pokoi. Jedne z nich były lekko uchylone. Nie myśląc dłużej, pospiesznie podeszłam do nich i nadstawiając ucha, zaczęłam podsłuchiwać.
    -  Nic nie mówiłaś, że jest podopieczną Jankowskiego!

    - Bo nie jest! Bynajmniej w papierach nic nie ma..

    -  Wiesz co najlepszego narobiłaś?!

    - Co? Że niby jego odzialik coś nam zrobi? Proszę cię... Ty chyba sama siebie nie słyszysz.

One.. Mówią o mnie i o Kapralu. Ale przecież... Co mógł im zrobić? Kim są te dziewczyny i co chcą ode mnie? To się robi dziwaczne. Chciałam tylko wiedzieć co to Turniej. Pewnie już teraz szuka mnie policja. Może to i dobrze. Im szybciej się stąd wydostane tym lepiej. Ale najpierw.. Chcę wiedzieć jak wyglądają. Przysunęłam się jeszcze bliżej i przez szparę w drzwiach dostrzegłam dwie dziewczyny. Jedna - Ayumi, która pochylała się lekko podparta o blat stołu. I druga - Sachyia, którą wcześniej poznałam, siedziała za biurkiem ze znudzoną miną.
    - Kapral Jankowski już dawno odszedł w zapomnienie. Może to przez jego wiek? No nie ważne, jeszcze raz mówię. Ten knypek może cię tylko wsadzić, do niczego innego się nie nadaje.

   - Skończ pieprzyć.

Poczułam jak fale ciepła i krew uderzają mi do mózgu. Kim ona niby jest, że wygaduję takie rzeczy?! Nie będe pozwalać, żeby w mojej obecności, ktoś wypowiadał takie bzdury! Ten facet jest najlepszy na świecie, i nigdy nie będzie inaczej!
    - Słyszałaś to?

    - Tak.. Ktoś chyba tam jest.

Skarciłam siebie sama w myślach, za moją bezmyślność. Musiała mi akurat teraz wypaść ta świeczka... Odczekałam chwilkę i znów zajrzałam. Serce mi stanęło, kiedy dwie pary bystrych oczu, wpatrywały się we mnie zaniepokojone. Nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa, a oczy stanowczo za mocno piec. Z chwilą gdy jedną z nich podeszła do drzwi, przełamałam cały strach i zaczęłam uciekać. Biegłam szybko nie ogladąjąc się za siebie. Nie wiedziałam nawet, czy ktoś za mną biegnie. Korytarz dłużył się i dłużył, a mi powoli braknie sił. Coraz to wolniejszym krokiem złapałam się jakiejś klamki i przystanęłam. Zaczęłam mocno dyszeć i opadłam na podłogę. Nie siedziałam tam jednak zbyt długo, tylko pod wpływem strachu weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi. Pokój mnie onieśmielił. Był zielony, można powiedzeć, że nawet trawiasty. Znajdowało się w nim łóżko - staranie pokryte porzeczkową pościelą, białe biurko z krzesełkiem i duża tak samo biała - szafa. Naprawdę się zdziwiłam, było tam nawet okno. Podeszłam do niego i spojrzałam na krajobraz. Przed budynkiem nie było niczego, same pola które rozciągały się  jeszcze daleko za horyzontem. Odwróciłam głowę i spojrzałam na biurko. Nic nowego, zwyczajne biurko z lampką i kilkoma zdjęciami w ramce. Podniosłam jedno z nich. Znajdowały się tam trzy dziewczyny. Dwie już poznałam, ale tej trzeciej nie kojarze. Ayumi która stała po lewej stronie, uśmiechała się lekko. Była naprawdę piękna. Granatowe włosy spięte były w kucyka, a krótsze kosmyki włosów opadały na jej zgrabną buzie. Oczy miała w pół przymknięte co dodawałomjej sporo uroku. Po prawej stornie znajdowała się Sachyia. Nie była uśmiechnięta ani nic. Stała, bo pewnie po prostu musiała stać. Jej wzrok spoczywał daleko za kadr zdjęcia i sama wydawała się być zamyślona. Rozpuszczone brązowe włosy powiewały lekko na wietrze. Zupełnym jej przeciwieństwem była dziewczyna po środku. Uśmiechnięta od ucha do ucha, obejmowała pozostałe dwie chudymi ramionami. Buzię miała troszkę okrągła, choć nie wydawała sie być gruba. Oczy miała zamknięte, a pod jej lewym okiem znajdował się niewielki pieprzyk. Przepiękne musztardowe włosy spięte były w dwa, długie warkocze, a na czole grzywka, choć można byłoby powiedzieć, że tylko jakieś szczątki. Odłożyłam spowrotem zdjęcie na miejsce. Humor mi się bardzo poprawił, choć nadal byłam zaniepokojona całą sytuacją. Podeszłam do dużej szafy. Z nieufnością otworzyłam ją. Nie wiem czego się spodziewałam, była to poprostu zwykła szafa z ubraniami. Zamknęłam ją, głośno wypuszczając powietrze z nosa. Miałam dziwne przeczucie, że znajdę w środku coś dziwnego, i nadal to czuje.
    - Jasne, przyjdę później!

 Usłyszałam głos dobiegający zza drzwi. Znów zaczęłam szybciej oddychać i iriacjonalnie myśleć. Otworzyłam spowrotem szafę i wskoczyłam do niej. Na swoję szczęście była dość dużych rozmiarów i bezproblemowo się w niej zmieściłam. Modląc się w duchu, by nikt mnie tu nie zauważył. Głośny świst klamki i stukot drzwi uświadomił mnie w przekonaniu, że do pokoju jednak ktoś wszedł.
    - Trening mówicie... Więc muszę się przebrać!

 Nie, nie przebieraj się błagam, nie otwieraj tej szafy, nawet do niej nie dochodź!

   - Ale tak mi się nie chcę... Może jednak zostawię to na później.

 Tak, połóż się odpocznij, nie musisz się przebierać akurat w tej chwili...

  -  Albo nie, zrobię to teraz, będę mieć więcej czasu później!

 No niech cię szlak, i twoją matkę też. To już jest koniec. Znajdzie mnie i odda w ręce tamtych dziewczyn. Zacisnęłam chyba wszystkie mięśnie w moim ciele i czekałam. Wydawało mi się, że ona otwiera te drzwi niemiłosiernie długo. Każda sekuna była jak godzina męki. Światło dotarło do mojej kryjówki i już wiedziałam co będzie dalej.

   - Co.... Co ty tutaj robisz?

sobota, 3 maja 2014

Część 2 - "Sachyia, Ayumi i Yuna"

- Szukasz odpowiedzi?
- Jak nigdy.
- No patrz, stoi przed tobą.

                                                                           ***
Od niepamiętnych czasów ludzie toczyli ze sobą bitwy. Jedni przegrywali, drudzy wygrywali, zaciągając się w wir walki.
A co przychodzi po walce?
Zwycięstwo lub śmierć.
Te dwa czynniki towarzyszą nam od samych narodzin. Jeśli jeszcze tego nie zauważyłeś to rozejrzyj się czasami i popatrz. Śmierć jest wszędzie, tylko my tego nie dostrzegamy, lub nie chcemy dostrzec. Dzisiaj, staramy się ograniczyć walki do stosunków pokojowych, choć nie zawsze wychodzi nam to na dobre. Nie wszystko kończy się "happy end'em", zdarzają się także i bolesne zakończenia.
Jednak istnieją dzisiaj jeszcze ludzie,
Którzy sami wybierają kiedy chcą umrzeć.
Walczą, by usiągnąć cel "Legendarnego", wierzą w swoje umiejętności, w to czego nauczyli się przez całe życie.
Jeśli więc nie zrozumiałeś, to pozwól, że wytłumaczę w inny sposób.
W ciągu roku, ponad 400 drużyn z całego kraju, ma szansę stanąc na wysokości zadania i pokazać swoje umiejętności walki, przed najlepszymi ich wykonawcami. Ale to nie koniec. Po przejściu eliminacji wstępnych, które na pozór nie są łatwe, na drużynę czekają cztery rundy eliminacyjne, letnie igrzyska i wymarzony przez wszystkich WINter Cup.
Potem sprawa zaczyna się nieco komplikować.
Jeśli przeszedłeś rundy bezproblemowo, na letnich igrzyskach uzyskałeś wystarczającą ilość punktów, a na WINter Cup'ie zostałeś w "Najlepszej Piątce", dostajesz szansę wykazania się na Międzynarodowym lub Światowym Turnieju.
                                                                              ***
- Ludzie to słabe istoty, zbyt uczuciowe i roztrzepane. Uważają się za Bogów,a gdy przychodzi co do czego - po prostu uciekają. - tłumaczyła brązowowłosa. - Widzisz, przyszedł ten czas. Czas na zmianę. Bez niektórych ludzi żyłoby nam się lepiej prawda? 
- To znaczy, że Turniej ma na celu...
- Zlikwidować tych niepotrzebnych. Każda drużyna, każda osoba tak naprawdę ma jakiś ukryty zamiar. To wydarzenie jest tylko przykrywką, do właściwego celu który planują. - zamilkła.
                                                         ~~~
Nie wiem co mam o tym myśleć. Nie podoba mi się to z żadnej strony. Im dłużej wschłuchuję się w rzeczy które opowiada mi ta dziewczyna, tymm bardziej mam ochotę to zostawić. Nie chcę mieszać się w sprawy dziewczyn, na które kompletnie nie mam wpływu. Mogę jeszcze, tylko pogorszyć sytuację, a tego nie chcę.
   - Nie ma innego wyjścia? Dlaczego nie traktują turnieju jako zabawy, lub po prostu nowego osiągnięcia? To chore..
   - Chorą rzeczą jest utwierdzanie samej siebie w tym przekonaniu. Pomyśl... Nie czułaś nigdy tak wielkiego uczucia jakim jest chęć zemsty? Bo wydaje mi się, że tak.

 Po tych słowach przestałam racjonalnie myśleć. Zemsta. Czy ja kiedykolwiek pomyślałam, by zemścić się na lekarzach? Raczej nie. Wyzbyłam się owego uczucia. Jest mi niepotrzebne.
Spojrzałam niepewnie na kobietę. Wydawała się taka tajemnicza. Nie mogłam rozszyfrować jej oczu.. Były takie... Pełne niezrozumiałej dla mnie iskry. Jej postura... Była idealna. Delikatna, lecz władcza zarazem. Z boku jej szyi rozciągała się długa  blizna niestarannie zakryta kasztanowymi włosami. I dostrzegłam coś dziwnego. Coś jak tatuaż.  Tak... Na jej lewym ramieniu wytatuowane były cyfry. Odruchowo chciałam ich dotknąć ale zatrzymała mnie jej dłoń, mocno zaciśnięta na moim nadgarstku. Dopiero teraz zauważyłam, że znajduje się niebezpiecznie blisko mnie i drugą ręką podtrzymuję moją głowę. Zimną dłonią trzyma mój policzek, a  jej oczy znowu dziwnie zmieniły swój wyraz. Wywiercały dziurę  w moich. Zaczęłam szybciej oddychać, gdy moje pole widzenia ograniczyło się jedynie do jej twarzy i lawendowych włosów, które przyćmiły moje zmysły. Poluzowała uścisk na mojej dłoni i uderzyła mnie w brzuch. Mroczki zamigotały mi przed oczami i straciłam kontrolę nad ciałem. Przed całkowitą utratą świadomości poczułam jak ktoś podnosi mnie do góry i zarzuca. Potem była już tylko ciemność i zimno.

czwartek, 24 kwietnia 2014

Rozdział 3 - "Sachyia, Ayumi i Yuna" cz.1

PRZEPRASZAM WSZYSTKICH KTÓRZY OŚMIELILI SIĘ PRZECZYTAĆ TEN ROZDZIAŁ
JEST ON KOMPLETNIE NIEOGARNIĘTY I SAMA NIE WIEM, CZEGO JA W SUMIE OCZEKIWAŁAM XDXD
MIAŁ BYĆ ON ZUPEŁNIE INNY, ALE W OSTATNIEJ CHWILI WENA DAŁA ZA WYGRANĄ I PODSUNĘŁA INNY POMYSŁ KTÓRY NIE UMIAŁAM DOBRZE NAPISAĆ ;A;
ENJOY ~


   Błagała Kaprala w tym dniu już chyba setny raz. Mianowicie, chciała zostać jeszcze tydzień sama w starym mieszkaniu i chodzić do szkoły. Mężczyźnie tłumaczyła się, że to przez pogrzeb rodziców, a dom jest dla niej bardzo sentymentalnym miejscem. Tak naprawdę miała nadzieję, że ulotka którą znalazła w kopercie dotyczyła wydarzeń, które mają nadejść już niedługo. Niestety karteczka była w pewnym miejscu oderwana, i dziewczyna wiedziała, że na niej na pewno była data. Strzelała, nie wiedziała kiedy Turniej się odbędzie po prostu poszła na żywioł. 7 dni było dla niej wystarczającym odstępem czasowym. 
  - Proszę,proszę,proszę,bardzo ale to bardzo proszę, niech Pan mi pozwoli tu zostać! - pociągnęła go za rękaw, żeby na nią spojrzał. Jego mina nie wyrażała praktycznie niczego. Oczy bez blasku, nie patrzyły na nią tylko gdzieś w przestrzeń. 
  - Coś ty taka rozmowna? Pozwól, że Ci wytłumaczę dlaczego tak bardzo jestem na "nie".. - westchnął, zaczesując niesforne kosmyki włosów wpadające mu do oczu. - Po pierwsze - pokazał jej palec wskazujący i oparł się o ścianę - To co wydarzyło się nie dawno... Twoja ucieczka, po której znów znaleźliśmy Cię nieprzytomną pod jakimś drzewem, zniechęca mnie bardzo. Skoro mam zostawić Cię samą jak palec tutaj, nie mogę się nawet dopuścić do myśli, że gdzieś zasłabniesz lub zgubisz i nikt Cię nie znajdzie. - przerwał, a dziewczyna szybko przeanalizowała jego słowa i przewróciła oczami. - Po drugie. - tym razem pokazał dwa palce. - Nadal nie rozwiązaliśmy sprawy z dziwną śmiercią twojego taty, bo sama nie chciałaś nam opowiedzieć co się stało. - spojrzał na nią gniewnie i wrócił do monologu. - Dlatego też nie możesz tutaj zostać, bo po prostu jest siedemdziesiąt procent szans, że może Ci się coś stać. Ktoś Cię porwie, zrani, lub zgwałci... - na ostatnie słowo dziewczyna lekko się skrzywiła. Choć sama myśl, że ktoś taki jak on się o nią martwi jest pocieszająca. Uśmiechnęła się słabo, jednak widocznie. - No i po trzecie. - wzruszył ramionami. - Tam będzie Ci po prostu lepiej... Znaczy w pewnym sensie. Nauczysz się subordynacji i kultury, będziesz silna nie tylko fizycznie ale i psychicznie. - ominął ją i wrócił do salonu, zostawiając dziewczynę samą w korytarzu. 
    - Ale... Ale... Ja muszę tu zostać! - wykrzyknęła aż mężczyźnie zadźwięczało w uszach. Zlitował się i spojrzał na nią spod swojej filiżanki. 
  - Posłuchaj. Trzeba było nie narobić sobie takiego gnoju przez ostatnie dni...
Gdybyś była posłuszna już dawno siedziałabyś w swoim domciu, i spotykała się ze swoimi koleżaneczkami. - odwrócił się w stronę okna i zamknął oczy. - Życie to nie bajka, a ty nie jesteś księżniczką tej historii kochana..To czas nią jest. Biegnij, kurczowo trzymając się życia. A może coś dostaniesz w zamian. Szczęście? Miłość? Bogactwo? To jedyne prawo, którego jesteś autorem. - sam jakby lekko zdziwiony swoją odpowiedzią, pogrążył się w przyjemnej ciszy która nastała. 
  - Jeśli mi Pan nie pozwoli, to sama to zrobię.
  - To miała być groźba? - warknął, wpatrując się na nią spod półotwartych powiek. Dziewczyna miała spuszczoną głowę, a małe pięści mocno zaciskały się na końcu białej bluzki. 
   - Ostrzeżenie. - zaśmiała się cicho, kierując swoje ciało w stronę kuchni. Stąpała ostrożnie i wolno, pozwalając aby czarne kosmyki włosów opadały i unosiły się w spokojnym tempie. 
   - Masz trzy dni. - niezadowolony swoją odpowiedzią, położył się na kanapie z zamiarem zaśnięcia. Podniosła wysoko głowę i uśmiechnęła się szeroko. Ma trzy dni na odnalezienie jakichkolwiek wskazówek.  

 
W ostatniej chwili zdążyła na swoją pierwszą lekcję. Nieprzyzwyczajona do wstawania wcześnie (Kapral był leniwym człowiekiem) bohaterka obudziła się zbyt późno i cudem udało jej się dojść przed sprawdzeniem listy obecności. W jej klasie nadal panował ten sam chłód wobec jej osoby, co wcześniej. Nic się nie zmieniło. Nawet jeśli wiedzieli o śmierci jej rodziców to i tak nie dostawała żadnej taryfy ulgowej. Jednak ona nie była już taką płaczką. Na lekcjach siedziała wyprostowana z dumnie podniesioną głową. O dziwo, zgłaszała się do odpowiedzi, przez co poprawiła niektóre swoje nieprzyjemne sytuacje z ocenami. Na przerwach nie siedziała pod salą skulona, bynajmniej też nie rozmawiała. Nie miała z kim. Nikt nie patrzył na nią jak na człowieka. Spoglądali na nią jak na jakiegoś wyrzutka, margines społeczny. Uważali się za lepszych mając wszystko. Dobijało ją to. Jeden chłopak z trzeciej klasy, powiedział jej to w twarz, że nigdy już nie będzie mieć normalnego życia, nikt już jej nie pokocha tak jak jej rodzice. W takich momentach jej oczy były pogrążone pustką, nie patrzyły się na rozmówcę. Jakby ktoś odłączył ją na chwilę od świata, pozwalając innym wyładować się na niej. To pozwalało dziewczynie na wiele więcej, niż tylko przejmowanie się cudzymi myślami i opiniami. Wiedziała też, że tam gdzie pojedzie nauczą ją dużo więcej niż ona sama da radę. Jednak, będzie martwić cię o przyszłość kiedy ona nadejdzie. 
  - Przecież muszę w końcu na coś wpaść~ - zawyła, mocniej podpierając się łokciem o parapet. - Musi być przecież jakaś zbieżność, coś... coś jak nasionko...
 - Które zasieje w twoim umyśle rąbek tajemnicy, który pod upływem czasu będzie się rozwijał?  - dopowiedział jej damski, lekko władczy ton. Odwracając się napotkała parę piwnych oczu, skrytych pod gęstymi, czarnymi rzęsami. Tajemniczą postacią okazała się być kobieta, średniego wzrostu. Brązowe, lekko postrzępione długie włosy, opadały swobodnie na ramiona, zgrabny nosek pokryty był mało widocznymi piegami, a usta wyginały się w szerokim uśmiechu ukazując rządek białych zębów. Jej wzrok spoczął na przestraszonych oczach dziewczyny. Był bystry i przenikliwy, prześledził ciało dziewczyny od góry do dołu, powodując niekontrolowane dreszcze na plecach.
   - Oh przepraszam, za nachalność, nawyk zawodowy. - odwróciła wzrok, znajdując coś ciekawego w białej framudze szkolnego okna. - Zaintrygowałaś mnie. - wyznała, przeczesując palcami nasuwający się na oczy, kosmyk włosów. - Od dziesięciu minut patrzysz ciągle w ten sam, nudny punkt za oknem, majaczysz, a tą kartkę to zaraz w kawałkach będziesz trzymać. - westchnęła z rozbawieniem zabierając jej ulotkę. Szybkim ruchem przeanalizowała informację zawarte na kartce, i tak jak sprawnie ją zabrała, tak i oddała. Diametralnie wyraz jej twarzy zmienił się z łagodnego na bardziej surowy, oczy znów wydawały się śledzić najmniejszy ruch bohaterki, a usta zaciągnęła w wąską kreskę.
  - Skąd to wzięłaś? - spytała ją. Jej nagła zmiana nastawienia sprawiła, niebezpieczne spięcie mięśni u dziewczyny. Odruchowo zacisnęła mocno oczy, a prawą nogę odsunęła lekko do tyłu. Twarz zakryła rękami, czekają na następny ruch przeciwniczki i patrząc się na nią wzrokiem zbitego szczeniaka. Tajemnicza kobieta, lekko zbita z tropu poruszała ustami chcąc coś powiedzieć, jednak nie wydawała z siebie żadnego dźwięku. 
                                                            *** ( WSPOMNIENIA) ***
- Więc to jest Turniej?
- Tak, Sachi... A kiedyś ty zasiądziesz na moim miejscu.
Tutaj, na stanowisku Trenera.
Będziesz miała ich wszystkich pod sobą.
I nikt Ci nie przypomni, o bólu jaki Ci wyrządzili.
                                                                        *** //// ***
Szukaj mnie...
Cierpliwie dzień po dniu...
Staraj się podążać moim śladem

niedziela, 5 stycznia 2014

Rozdział 2 - " Promyczek nadziei w tunelu rozpaczy"

Pierwszy dom - strach, odrzucenie, przemoc. Świdrujące spojrzenia innych, drwiny. Brak akceptacji. Szydzenie. Zimno.
 Drugi dom - obojętność. Brak jedzenia i picia. Oschłość domowników. Całkowite odcięcie się od świata ludzi. Coraz większa depresja.
Trzeci dom - rozpacz. Smutek, płacz, samotność. W żadnym z nich nie poczuła choć cienia dobroci lub współczucia. W każdym było to samo "Tak to ona... Jej ojciec został rozstrzelany... To pewnie coś w stylu gangsterskich porachunków." Tego uczucia nie da się opisać. W ciągu dwóch tygodni, trzy razy zmieniła miejsce spoczynku. Teraz jest tutaj. Dom przywódcy. Głównego kapitana Oddziału do Zadań Specjalnych. To tutaj poczuła nutkę miłości i dobroci, od tak oschłej osoby. Siedziała na skórzanej kanapie, szczelnie opatulona kocem. Twarz miała bladą, pod oczami widoczne były lekko purpurowe ślady. Przed nią siedział właśnie on, bacznie wpatrując się czarnymi oczami. Cisza, w której spoczywali trwała już ponad trzydzieści minut. Żadne z nich nie dawało za wygraną, żadne się nie odezwało. Ona z powodu swojej rozpaczy, zapomniała całkowicie o kapitanie, głęboko rozmyślając nad dalszym swoim losem. On - swoją ciszą, chciał przekazać jej, że nie musi zmuszać się do sztucznej atmosfery, i pogrążyć się w swoim problemie. Wstał, ostatni raz rzucając na nią okiem. Poszedł do kuchni i szybkim krokiem wyjął dwa kubki z szafki nad zlewem. Posyłając jej znudzone spojrzenie zaczął rozmowe. 
   - Zrobić Ci herbatę? - spytał od niechcenia. Wiedział, że dziewczyna, i tak nie odpowie. Lekko go to już wkurzało. Od trzech dni tu siedzi, i nie pisnęła słowem. Jak tak dalej pójdzie, śledztwo szlak trafi, a ona sama trafi pod opiekę psycholi. Nikt jej nie pomoże, jest w beznadziejnym punkcie. Brak rodziny - katusze. Sam coś o tym wiedział, wychowanek domu dziecka. Od zawsze sam, nawet w niebezpiecznych miejscach. Przysiągł sobie, że nie pozwoli by emocje, wzięły górę nad rozsądkiem. Jednak wtedy był wyjątkiem. Nigdy nie płakał, nawet przy śmierci "rodziców". Jednak sytuacja dziewczyny, rozmiękczyła te lody.
Usiadł koło niej, kładąc herbatę na stole. I jak najlepiej umiał oddał swój kawałek serca. Przytulał ją mocno, jakby była całym światem. A ona głośno, płakała mu w ramię. Herbata wciąż stygła, gdy nie zwalniał uścisku. Już myślał, że wszystko okej. Gdy z jej drobnego gardła wydobył się jęk. 
  - Oni to zrobili. Postrzelili go w serce. Bez żadnych skrupułów zrobili to przy mnie. - mówiła nie wyraźnie, przyciśnięta do torsu. A on sam - zdziwiony wsłuchiwał się bardziej. 
  - Czarna furgonetka, w niej trzej faceci, tylko tyle pamiętam - coraz bardziej rozpaczona, płakała mu w rękach. Mocniej zacisnął, pięści na jej głowie. Od dziś ma nowy cel - zabić morderców. 
   Gdy przyszedł dzień składania zeznań, trzymała go mocno, wciąż bojąc się tych ludzi.
To niewiarygodne, jak z takiej płaczki, zrobić jeszcze większą ciape. Źle jej się chodziło, jakby o tym zapomniała. Nierównie układała nogi, potykając się zaraz. W jej tunelu, już dawno światło zgasło. Przyjaciele, rodzina - odeszła w zapomnienie. Co by zrobiła jakby były teraz przy niej. Stały przy kapitanie, uśmiechając się żywiej. Zachęcając do życia, i odkrywania prawd. Sam ich uśmiech by sprawił, że dziewczynie chce się śmiać. Na samą myśl o tych wspaniałych chwilach, dziewczynie jak na baczność stanęła łza. Skapywała jedna po drugiej, nie tracąc tchu. Brakowało jeszcze tego, by znów się rozkleiła. A obiecała sobie, że o nich pozapomina. Już dawno odeszły, nie zostawiając śladu po sobie. Nienawidź, szanuj, kochaj tak mówiła dziś sobie. A przed komendantem, nie wypowiedziała słowa. Kapitan był zdziwiony, jej brakiem entuzjazmu. Jeszcze wczoraj, obiecywała, że wszystko mu powie. A teraz siedzi skulona na jakimś krześle. Myśląc jakby to było, gdyby jej nie było. 
  W domu czuła napiętą atmosferę. Kapitan wkurzony, łatwo o aferę. Już drugi talerz wypadł mu z ręki. Przeklinał siebie w myślach za te wszystkie udręki. Co on takiego zrobił? Miał się tylko nią zająć. A nie tworzyć jej dom, i wymyślonych przyjaciół. Trzeba ją gdzieś oddać, najlepiej do wojska. Nauczyć ją porządku, i określonych zasad. Niech wróci za trzy lata, kompletnie wyuczona. Bez chwili wahania, wybrał numer i zadzwonił. Do znajomego, który się nią zajmie. I ma nadzieję, że coś z niej wypadnie.
  Była załamana, gdy usłyszała rozmowę. Ona ma tu nie wrócić i gdzieś wyjechać, na jakieś zadupie. Nie pozwoli na to, chociaż łączą ją słabe więzi. Przyzwyczaiła się do niego i jego stylu bycia. Chciała być jak on, lecz wiedziała, że nie może. Bez wielkiego namysłu uciekła z jego progów. Nie brała nic ze sobą, to nie było potrzebne. Ważniejsze by się ukryć, i nie zostać złapanym. By móc tu zostać i być opłakiwanym. Chciała tu umrzeć, pochować się z rodzicami. Oddać im cześć, lecz nie było jej dane. Właśnie teraz w tym czasie, szukają jej dwa oddziały policji. Wszędzie, niebieskie radiowozy i ich sygnały. Miała to gdzieś, nie teraz to się liczyło. W dłoni trzymała rzecz, małą z cieszy. Nic się nie zmieniło. Śnieżnobiała koperta. A na niej, duże czarne litery. Staranie napisane - dokładnie przez jej matkę. I wtedy już wiedziała, że to to czego pragnie. To był ten czas, o którym było mowa, na pierwszej stronie koperty. Lekko zaskoczona, koperta prawie pusta. Tylko w środku ulotka. Serce jej stanęło, gdy ujrzała zawartość. Na karteczce napisane "Turniej trzech mistrzów", a pod spodem ich nazwa. Wszystkie, jedenaście imion drobnym druczkiem. Nie wiedziała czy wierzyć, czy to może śmieszny żart. Turniej w jej mieście, tu gdzie jej dom. Nic nie rozumiała. Turniej sztuk walki? Przecież jej dawne koleżanki były wagi kapusty! Z emocji nie mogła wytrzymać. Osunęła się na ziemie, kartę przyciskając do piersi. Jej serce krwawiło mocno, o tym wiedziała. Gdy po pięciu latach, znów się spotkają.




Podobało się?

Skomentuj~!

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Rozdział 1 - "Ostatni uśmiech."

   " ... - Tato! To boli! Aj, proszę...!
   - Zrozum to dla twojego dobra!
   - Tato, przestań! Od śmierci mamy... dziwnie się zachowujesz! Boli...
   - Cokolwiek się stanie, znajdź te kobiety!
   - Tato!... "

  Obudziła się zlana potem. Ciężko oddychała, wręcz dyszała. Nerwowo poruszała oczami błądząc po pokoju.
   - Ten sen.. Był taki realistyczny - wydukała wstając z łóżka. Założyła niezdarnie kapcie i poszła do łazienki. Odkręciła zimną wodę i przetarła nią oczy. Czuła się źle. Nic nie pamiętała z wczoraj. Jeszcze ten sen. Dziwna sprawa.
  - Tato? - Tato! - wołała. Nikt jednak nie odpowiadał. Przeszła kawałek i zauważyła karteczkę z jej imieniem.
   -"Nie będzie mnie. Po szkole, prosto do domu" - fuknęła ze złości. Ojciec nigdy nie interesował się nią i jej sprawami. Dlaczego właśnie teraz został opiekuńczym tatusiem? Mamy też nie ma. Coraz bardziej ją niepokoiło. Coś się dzieje. Przeczuwa to.
   Drugą godzinę nieudolnie próbowała zakrywać łamiący się głos i przekrwione oczy. I znowu rozbrzmiał głośny dźwięk szkolnego dzwonka. Tłumy gimnazjalistów rzuciły się na ławki i biedną panią w sklepiku. Tylko ona, skulona pod salą siedziała i łkała. Była płaczką, to prawda. Ale to już drugi dzień. Czarne, długie pasma jej włosów zakrywały jej ramiona.
  - Nasza koleżanka znowu płacze? Oj jak mi przykro. - popchnęła drobną dziewczynę a ta upadła na podłogę, ukazując zapłakaną twarz. Nie miała litości. Z całej siły kopała ją w brzuch, przyprawiając dziewczynę o odruchy wymiotne. Nie wytrzymała. Wypluła zduszone w ustach stróżki krwi. Wtedy ją zostawiła. Zapłakana, pobita wróciła mężnie na kolejne lekcje, modląc się w duchu, aby nikt nic nie zauważył.
   W domu było pusto i cicho jak przed jej wyjściem. Wolno przechodziła po korytarzu jakby czegoś szukając. Torba spadła z jej ramienia ukazując poobijaną szyje i obojczyk. Na kołnierzyku jej koszuli widoczne były plamy zaschniętej krwi. Na stole nie leżała już karteczka od ojca, lecz list w śnieżnobiałej kopercie. Nie zdejmując z siebie kurtki i butów złapała list w ręce. Na pierwszej części koperty widniało jej imie i nazwisko, nie znajdował się jednak znaczek. Gdy chciała go otworzyć, jej oczom ukazało się zdanie, napisane czarnym piórem. " Otwórz, gdy przyjdzie na to właściwy czas." Nastolatka nie była zdziwiona, ani zaszokowana. Jej twarz wyrażała pustkę. Oczy, nie były przepełnione strachem lub smutkiem. Wyrażały nicość. Do jej domu zadzwonił telefon. Wzdrygnęła się lekko, jakby obudzona z jakiegoś transu. Odebrała telefon, a w słuchawce usłyszała załamany głos ojca.
  - Przyjeżdżaj do szpitala, szybko! Mama ma nawrót choroby! - nawrót choroby? Jakiej choroby? Nic nie rozumiała. 
  - Halo słyszysz mnie?! Przyjeżdżaj natychmiast! - nic więcej nie trzeba było jej mówić. Szybkim ruchem odłożyła słuchawkę i wyszła z domu, zabierając wcześniej list do kieszeni. Biegła na autobus, by jak najszybciej pojawić się przy matce. Jednego tylko nie mogła pojąć. Jakiej choroby? I dlaczego ojciec wcześniej nie powiedział jej, że mama jest w szpitalu? W samochodzie nie mogła zebrać swoich myśli. W jej głowie nasuwały się przerażające biegi wydarzeń. W każdej chwili, może zadzwonić ojciec z informacją, że nie musi już przyjeżdżać, bo kobieta nie żyje. Od tego wszystkiego zachciało jej się płakać.  Nie wybaczyłaby sobie, gdyby straciła jedyną kobietę w której miała oparcie. W oknie autobusu, dostrzegła już pierwszy budynek szpitala. Zerwała się z miejsca jak oparzona, nerwowo wciskając przycisk "Stop". Gdy autobus zatrzymał się, a kierowca otworzył drzwi, dziewczyna wybiegła najszybciej jak sie da. Nie słyszała szeptów ludzi w autobusie, którzy krytykowali jej zachowanie. Dla niej liczyła się teraz tylko jej matka, i jej stan. Na jej głowę spadła kropelka wody. Zignorowała to i szybkim ruchem otworzyła drzwi do szpitala, trącając przy tym panią z wózkiem. Nie czekając na windę, szybko skierowała się na trzecie piętro, na oddział Kardiochirurgi. To tam - po otrzymaniu wiadomości od ojca, leżała jej chora mama. Na jednym z krzeseł siedział już jej ojciec. Trzymając się za głowę, patrzył jak na OIOM'IE (oddział intensywnej opieki medycznej, gdyby ktoś nie wiedział xD) leżała jego żona. Podpięta pod kilkanaście kabelków. Monitor ukazujący pracę serca, nie pokazywał zbyt pozytywnej diagnozy. Gdy Natalia podbiegła do swojego ojca, zauważyła jego podpuchnięte i przekrwione oczy.
  - Tato co się dzieje?! Jaki nawrót choroby? Co z mamą? O co w tym... - nie mogła dokończyć swojego monologu, gdyż ojciec przerwał jej gadanine siarczystym ciosem w policzek. Oszołomiona dziewczyna upadła na ziemię, trzymając się za piekące miejsce. Mężczyzna spuścił głowę i cicho się zaśmiał. Spojrzał się na okno w pokoju kobiety i westchnął.  
   - Znowu pada - jakby zignorował rzecz którą przed chwilą zrobił i rozsiadł się wygodnie na szpitalnym krześle. W dziewczynie kłębiły się różne uczucia. Strach, obrzydzenie,złość i smutek. Właśnie teraz najchętniej złapałaby swojego tatę za kołnierz i uderzyła go najmocniej jak potrafi. Ale nadal jest ojcem. Nie odważy się podnieść na niego ręki. Kto wie, czy skończyłoby się ''niewinnym" ciosem w policzek. Wstała z ziemi, i hamując obrzydzenie jakie w niej narastało, położyła swoje drobne dłonie na szybie sali swojej mamy. Nagle monitor ukazujący pracę serca kobiety wskazywał coraz mniejsze liczby, w salce słychać było niebezpieczne pikanie urządzenia. Pielęgniarki i lekarz wyskoczyli z pokoju i zaczęli reanimować umierającą kobietę.
   - C-co się dzieje? - spytała jakby sama siebie. W sali słychać było głośne okrzyki lekarzy i pielęgniarek. 
   - Saturacja spada!
   - Tętno i ciśnienie coraz niższe!
   - Zacząć reanimację, tracimy ją! - do jej oczu napływały słone łzy. Jej mama właśnie umiera. Nie kontrolowała płaczu. Łzy samotnie spływały na jej policzku, jeden za drugim dopasowując się do rytmu spadającego deszczu. Monitor, który jeszcze przed chwilą  ukazywał nierówne jak góry kreski, stoi teraz jako jedna prosta linia. Ukazując zero. Lekarz przestał cokolwiek robić. Pielęgniarki odeszły od jej mamy. Mężczyzna który, przed chwilą próbował uratować życie jej mamy, patrzy na nią z wypisanym smutkiem na oczach. 
Zapadł wyrok. Przyszedł ten moment, którego tak się bała. Przy łóżka czeka śmierć ona pod białym prześcieradłem.
  - Pewnego dnia, córcia do ciebie powróci. Przysięgam daje słowo, amen. - tylko tyle była wstanie powiedzieć, zanim całkowicie wybiegła ze szpitala. Biegła w nieznajomą jej stronę, przed siebie. Deszcz lał się strumieniami, a pęd powietrza suszył łzy napływające z jej źrenic. Zdawała sobie sprawę z tego, że za nią biegnie zmartwiony ojciec. Nie chciała żyć. Upadła na środek drogi, twarzą do asfaltu. Po sekundach dobiegł też i jej ojciec.
  - Nienawidzę siebie za te wszystkie przykre chwilę, za te wszystkie przykre słowa, za to że nie doceniłam - łkała mówiąc do swojego ojca.
  - Natalka, nie mamy czasu. Muszę wyjaśnić ci parę spraw. Prawdopodobnie to jest nasze ostatnie spotkanie, rozumiesz? - jego głos zaczął się załamywać, a w oczach dostrzec można było łzy. - Pamiętaj o liście. Teraz jeszcze tego nie pojmiesz wiem to. Nienawidź nas. Przeklinaj w duchu. Ale nigdy o nas nie zapominaj. Kochamy Cię, zawsze i wszędzie. Niezależnie jak postąpisz, zawsze będę po twojej stronie, córeczko. Jeśli cały świat będzie nas nienawidził, nienawidź z nimi. Kocham cię. - ojciec rozpłakał się na dobre, chowając twarz w dłonie. Dziewczyna było oszołomiona bardziej niż zwykle. Trudniej było zrozumieć słowa swojego ojca. Nic nie rozumiała. Chciało jej się wyć, krzyczeć. Ale nie miała sił. Czemu? Dlaczego, akurat ją to spotkało?

  - Uciekaj rozumiesz! Musisz przeżyć! - wykrzyknął i zaczął uciekąć w przeciwną stronę. Deszcz padał coraz bardziej, a ona stała na środku drogi oszołomiona.
  -Ale tato...Tato!
  - Nie gadaj tylko uciekaj! - usłyszała ostatni raz. Przed jej ojcem wyjechała czarna furgonetka a z niej wyskoczył facet. Tata dalej biegł. A mężczyzna wyciągnął czarną broń i wystrzelił. Trzy strzały w klatkę piersiową. Upadł na ziemię, a na jego twarzy widniał uśmiech. Ostatni uśmiech... Ten widok był nie do zniesienia. Natalia zaczęła uciekać. Najszybciej jak sie da. Byle zdala od tego miejsca, od tych zdarzeń. Nie wie ile czasu minęło odkąd zaczęła biec. Nie wiedziała gdzie jest. Upadła bezsilna pod jednym z drzew, i zasnęła.
Deszcz przestał padać.


   Następnego dnia odnaleziono dziewczynę zmarzniętą i nieprzytomną. Po wstępnych badaniach, okazało się, że nastolatce nic strasznego się nie stało. Mogła wracać do domu. Problem był jednak taki. Ona nie miała dokąd wracać. Nazajutrz w telewizji było bardzo głośno na temat dziwnego morderstwa ojca Natalii. A ona sama, została przekazana kapitanowi oddziału do zadań specjalnych.


~~~~~~
Ojej ;__; 
To było najtrudniejsze co w życiu napisałam ;-;
Mam nadzieje, że się spodoba :3

Podobało się?
Skomentuj~!

niedziela, 27 października 2013

Prolog - "Już się więcej nie zobaczymy."

  - Będziemy już zawsze razem?
  - Tak! - odpowiedziały chórkiem dziewczynki. Złapały się wszystkie za ręce i zaczęły mówić wymyśloną przez je same regułkę. Tylko jedna z dziewczynek nie była zadowolona. Jej twarz wyrażała smutek a załzawione oczy mówiły same za siebie. Zdarzy się coś nieciekawego.

 Kilka lat później...

   - Przesadziłyście! To już jest szczyt wszystkiego! Jesteście chamskie,  nie miłe i wredne! Co ja wam takiego zrobiłam?!
   - Żyjesz... - zarechotały dwie dziewczyny. Jedna wysoka, długowłosa brunetka z zielonymi oczami druga niewiele mniejsza, gruba z czarnymi do łopatek włosami i szarymi oczami. Nastolatce zaszkliły się oczy. Usłyszeć to od koleżanek które znam już 7 lat? Bezcenne.
   - Wiecie co... Znamy się już tyle... - samotna łza spłynęła jej po policzku. - A wy coś takiego odwalacie? Szkoda słów.. - wyminęła je i skierowała się w stronę wyjścia ze szkoły.
    - Zaczekaj Natalia, przecież jesteś zbyt mądra by uciekac ze szkoły! - krzyknęła jedna z nich, lecz potem się zaśmiała. Obie się zaśmiały. A ona rozpłakała się na dobre. Wybiegła ze szkoły w samych kapciach, krótkiej bluzie i bluzce. Biegła nie zważając na zimno, na krzyki dziewczyn. Chciała znowu poczuć ciepło które one jej dawały. Więc skierowała się do ich ulubionej piaskownicy. Zawsze tam się spotykały, rozmawiały, śmiały. Robiły razem wszystko. Aż do tego dnia... Dnia w którym wszystko miało się zacząć a jednocześnie skończyć. Do dziś chodź minęły już 5 lat pamięta te słowa...
   - "... Panie Boże spraw, by Milena była przywódczynią, Tamara opanowała strzelanie a bliźniaczki między sobą się dogadywały..." - urwała. Nie mogła. Rozpłakała się. Nie mogła się opanować. Krzyczała wiedząc, że i tak nikt jej nie usłyszy. Tak bardzo pragnęła mieć je wszystkie... Znowu w tej piaskownicy... Znowu w tym samym składzie. 
   - Dlaczego wy... Dlaczego musiałyście odejść? - łkała. Słone łzy skapywały z jej policzków na szyje. Obiecałyście... Obiecałyście, że zostaniemy razem. Więc czemu? Wzięła malutki kamyk spod stopy i rzuciła daleko przed siebie. Potrzebuje was... Znowu.
   - Proszę... - schowała twarz w dłonie i próbowała nie płakać. Na marne. 

 W innym miejscu...

   - Dziewczyny co to ma być? To ma być walka na śmierć i życie a nie przepychanie blondynek!
   - Przepraszam ale... kiedy...kiedy my wrócimy? - ciężko sapała. Nastolatki trenowały już trzeci dzień z rzędu. Wszędzie walały się noże lub przebite strzały. Grzywka dziewczyny przykleiła jej się do czoła a ona sama upadła na podłogę dysząc.
 - Już niedługo... Wrócimy tam na turniej. - powiedziała kobieta. Wzięła nieprzytomną już dziewczynę i wyszła z sali. 
Szablon wykonała Sasame Ka dla Zaczarowane Szablony